czwartek, 18 sierpnia 2016

Konstrukcja z solidnym fundamentem.



Łucja stała z telefonem przy uchu i co rusz potakiwała głową, mówiąc przy tym: - Aha, aha, tak. Gdyby ktoś obserwował ją z boku, pomyślałby, że duka słowa dziecięcego rapu. Tę artykułowaną „potakiwajkę”, przerwała w końcu szersza wypowiedź. – Tak, oczywiście, już zapisuję Panią na listę. Po tych słowach, pożegnała się miło i zakończyła połączenie. – Mada faka! – powiedziała na głos, grubo spolszczając angielskie przekleństwo. Ten kolokwializm nie wypływał jednak ze złości, czy frustracji. Był wynikiem lęku. Strachu przed tym, co ma nastąpić. Łucja, postanowiła wrócić na rynek pracy. Przerwa, związana z wychowaniem dziecka, spowodowała obawę, czy aby da radę. Poza tym postanowiła nieco odmienić formułę swojej firmy, rozszerzając ofertę warsztatów o nowe dziedziny sztuki. Mimo, że nie skończyła ASP, czy innych artystycznych kursów, od dziecka kochała tworzyć. Jej Mama śmiała się, że najpierw zaczęła malować, a potem dopiero przyszło mówienie. Uśmiechnęła się do tej myśli. – Coś w tym jest – powiedziała w głos. – Mam chyba lepszy kontakt z ludźmi za pomocą sztuki, aniżeli dzięki fizycznej bliskości. Jej mąż, wychylił głowę zza gazety i zapytał: – co się tak motasz Kochanie? Więcej wiary w siebie! Łucja podeszła do fotela, na którym siedział i przycupnęła na poręczy.  – Wiesz, – powiedziała – mnie się wydaje, że tu nie chodzi o wiarę w siebie. Ja myślę, że to dotyczy poczucia własnej wartości. – A to nie jest to samo? – zapytał jej mąż. – Bynajmniej – odrzekła Łucja, zerkając na artykuł w gazecie, którą czytał. Wyłapała fragment z tekstem: „zbudować solidny fundament”. – Oczywiście! – powiedziała odkrywczym głosem i poszła do pokoju syna. Z kosza, z zabawkami, wyciągnęła kolorowe klocki i porozkładała je na podłodze. Tyle elementów, tyle możliwości, a na pierwszy rzut oka wygląda to tak mało obiecująco. Zaczęła budować. – Co robisz? – zapytał mąż. – Buduję zdrowe poczucie własnej wartości – żartobliwie odpowiedziała Łucja, nie odrywając się od pracy. Zdała się na własną intuicję. Będąc głucha na wewnętrznego sabotażystę, łączyła z sobą wybrane klocki, tworząc ciekawą konstrukcję. Wieńcząc swe dzieło zagwizdała w zachwycie. Pomyślała, że tak właśnie jest w życiu. Mamy do dyspozycji, na pozór niepowiązane elementy, które, przy dobrych chęciach i zaufaniu, łączą się w jedną, imponującą całość. Konstrukcję z solidnym fundamentem.

środa, 17 sierpnia 2016

Jej zwyczajna zwyczajność stała się całkiem niezwykła.



Dziś smakowała zwyczajność. Z dnia powszedniego, ukroiła toporną pajdę, posmarowała codziennością i położyła na glinianym talerzu. Najpierw przyglądała jej się z każdej strony. Nierówne boki, kilka okruchów, porozsypywanych wokół i to niczym nie wyróżniające się naczynie. Gdyby był to eksponat w muzeum, przeszłaby obok niego niepostrzeżenie. Ale nie był to muzealny rekwizyt, daleko mu było do unikatowych przedmiotów, białych kruków i zaskakujących puent. Był jednak treścią każdego dnia, wypełniając go swym smakiem po brzegi. Wyciągnęła doń rękę. Złapała go w dwa palce, ostrożnie, jakby nie chciała pobrudzić się nadmiarem rutynowego smarowidła. Przyłożyła pajdę do ust i wyciągnęła niepewnie język. Koniuszkiem dotknęła to, co zaraz miało wylądować w jej ustach. Skrzywiła się automatycznie i zacisnęła oczy, zupełnie jak wówczas, gdy niespodziewanie podetknięto jej cytrynę. Jednak ku swemu zdziwieniu, nie poczuła kwaśnego, ni gorzkiego smaku. Był on mieszanką delikatnej słodyczy, z nutą soli, odrobiną pieprzu i korzennych przypraw. Najdziwniejsze było to, że ta kompozycja była nawet smaczna. Ba! Właściwie była dobra, a nawet bardzo dobra. – To ci dopiero – szepnęła do siebie i sięgnęła po kolejny kęs. Rozsmakowała się w nim z przyjemnością. Czuła, jak wypełnia jej wnętrze, krzepiąc każdą komórkę ciała. – to ci dopiero – powtórzyła, pałaszując całą pajdę. Następnego ranka, podczas odkrajania kolejnej porcji codzienności, wykreowała dość zgrabny kawałek. Przyjrzała mu się z podziwem, po czym posypała go płatkami róż. Karmiła się nim powoli, delektując każdą ugryzioną częścią. Każdego, kolejnego dnia, jej dawka powszedniości była coraz piękniejsza. Łucja bawiła się nią, nadając nowe formy, kształty, smaki. Raz, przyprawiła ją fikołkami na trzepaku, raz podróżą za jeden uśmiech, innym znów razem twórczą pracą z ludźmi. W ten oto sposób jej zwyczajna zwyczajność stała się całkiem niezwykła.

piątek, 12 sierpnia 2016

Nazywam się Ronja. Ronja, córka zbójnika.



Wstała z łóżka wczesnym rankiem. Synek śmiał się radośnie, opowiadając czarodziejskim, dziecięcym językiem miniony sen. Cedowała rodzicielskie obowiązki na męża. Otulona kołdrą, snuła się po salonie. Czuła zmęczenie. Trudny oddech nocy, odciskał piętno na jej samopoczuciu. Złapała się za brzuch, próbując złagodzić somatyczne objawy własnej wrażliwości. Miała trudny czas. Chłopaki pałaszowali śniadanie, zapraszając ją do wesołej uczty. Usiadła z nimi, karmiąc się tym świetlistym widokiem. Mąż przeczesał palcami jej włosy. – Wezmę młodego na spacer – powiedział. Spojrzała na niego z wdzięcznością. Gdy mieszkanie wypełniła cisza, usiadła na dywanie. Przez moment skupiała się na oddechu, a potem puściła tamę. Wylało się wszystko, co było tłamszone od bardzo dawna. Płynęło mieszając się z jej łzami. Kilkanaście kilogramów połkniętego płaczu, prysnęło niczym fontanna. Coraz łapczywiej chwytała powietrze, delektując się jego rześkim smakiem. Wstała lekka, jak piórko. Zrobiła dwa piruety, kilka podskoków i układ choreograficzny z dzieciństwa. Z czasów, gdy myślała, że zostanie tancerką. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. Z zaświatów przeszłości, ściągnął ją zadziorny, dziewczęcy głos: – zapomniałaś o mnie! Kobieta potrząsnęła głową, wracając do tu i teraz. – Mówię, że zapomniałaś o mnie zupełnie! Głosik dochodził z zewnątrz. Łucja niepewnie wyszła do ogrodu. Przed nią stało małe dziewczę. Jej zuchwałość zupełnie zacierała wiek i niski wzrost. Zadarty nosek trzymała wysoko, wlepiając w nią śmiały wzrok. – Jak mogłaś? – ciągnęła dziewczynka. W tych pretensjach nie było jednak ni grama żalu. Była szczera ciekawość no i może odrobinę złości. Łucja stała w zdziwieniu, onieśmielona tą postacią. – Skąd się tu wzięłaś? – spytała – Przeskoczyłam przez płot, odpowiedziała dziewczynka. – Jak masz na imię? – dopytywała Łucja. Dziewczę potrząsnęło czarnymi lokami, podnosząc główkę jeszcze wyżej. – Nazywam się Ronja – odrzekła. Ronja, córka zbójnika. Na te słowa, Łucja doznała olśnienia. Ronja, jej wewnętrzne dziecko lasu. Waleczne serce, biegnące z wilkami.