Dziś smakowała zwyczajność. Z dnia
powszedniego, ukroiła toporną pajdę, posmarowała codziennością i położyła na
glinianym talerzu. Najpierw przyglądała jej się z każdej strony. Nierówne boki,
kilka okruchów, porozsypywanych wokół i to niczym nie wyróżniające się
naczynie. Gdyby był to eksponat w muzeum, przeszłaby obok niego
niepostrzeżenie. Ale nie był to muzealny rekwizyt, daleko mu było do
unikatowych przedmiotów, białych kruków i zaskakujących puent. Był jednak
treścią każdego dnia, wypełniając go swym smakiem po brzegi. Wyciągnęła doń
rękę. Złapała go w dwa palce, ostrożnie, jakby nie chciała pobrudzić się
nadmiarem rutynowego smarowidła. Przyłożyła pajdę do ust i wyciągnęła niepewnie
język. Koniuszkiem dotknęła to, co zaraz miało wylądować w jej ustach.
Skrzywiła się automatycznie i zacisnęła oczy, zupełnie jak wówczas, gdy niespodziewanie
podetknięto jej cytrynę. Jednak ku swemu zdziwieniu, nie poczuła kwaśnego, ni
gorzkiego smaku. Był on mieszanką delikatnej słodyczy, z nutą soli, odrobiną
pieprzu i korzennych przypraw. Najdziwniejsze było to, że ta kompozycja była
nawet smaczna. Ba! Właściwie była dobra, a nawet bardzo dobra. – To ci dopiero
– szepnęła do siebie i sięgnęła po kolejny kęs. Rozsmakowała się w nim z
przyjemnością. Czuła, jak wypełnia jej wnętrze, krzepiąc każdą komórkę ciała. –
to ci dopiero – powtórzyła, pałaszując całą pajdę. Następnego ranka, podczas
odkrajania kolejnej porcji codzienności, wykreowała dość zgrabny kawałek.
Przyjrzała mu się z podziwem, po czym posypała go płatkami róż. Karmiła się nim
powoli, delektując każdą ugryzioną częścią. Każdego, kolejnego dnia, jej dawka
powszedniości była coraz piękniejsza. Łucja bawiła się nią, nadając nowe formy,
kształty, smaki. Raz, przyprawiła ją fikołkami na trzepaku, raz podróżą za
jeden uśmiech, innym znów razem twórczą pracą z ludźmi. W ten oto sposób jej
zwyczajna zwyczajność stała się całkiem niezwykła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz